niedziela, 23 grudnia 2012

Ubi sunt...? [01]


Harmonia


Biały materiał zsunął się po ramionach kobiety, spadając na posadzkę, zabierając tym samym ostatnią ochronę przez zimnem. Nagą skórę, przeszedł dreszcz, pozostawiając po sobie mrowiący ślad. Postawiła krok ponad tą resztką ubioru, smakując zarazem chłodnych ceramicznych kafelków łaźni. Kolejny krok i znalazła się po łydki w wodzie. Zadrżała, czując na sobie spojrzenie mroku. Wysunęła ramiona przed siebie, wybijając się z palców u stóp. Jej ciało otoczył zewsząd kokon wody, otulając ją w swych ciepłych ramionach. Na zaburzonej tafli wykwitły wielowymiarowe karminowe kwiaty, mające swe korzenie w jej plecach. Krwiste skrzydła otuliły ją, gdy ta, zanurzyła się głębień w mroczną toń. Pod powierzchnią, jej włosy żyły własnym życiem, okalając jej głowę burgundową aureolą.

Uderzenie bata, rozrywa skórę na plecach. Nie mogę już... nie mogę... Boli. Krzyk, mój własny, wyrywający się spomiędzy warg. Ten perlisty śmiech ciemnowłosej roznoszący się po sali, odbijający od witraży. Puste, blade twarze, zwrócone ku niej, ze szklanych powierzchni. Zlitujcie się. To boli. Kolejne uderzenie, plecy wygięte w łuk, opuszczone ręce. Kpina, w mrocznej otchłani oczu. Karę powinno się przyjmować z pokorą, czyż nie jesteś jak wierny pies. Lizać rany, w świecie pana, taki jest twój los. Ręka która rani, ręką która nagradza. To dla niej żyjesz. Zrozum ją, próbuję cię zrozumieć, nie zrozumiem jej. Wola gasnąca niczym zdmuchnięta świeczka, nagle, niczym uderzenia bata. Trzask. Ból. Dreszcz i cichy szloch. Karę przyjmuj z pokorą, taki twój los...

 Blade usta rozchyliły się, wydając na świat niemy krzyk. Emocje uciekały z niej, ranami na ciele, wraz z krwią podążając ku powierzchni, otaczając ją. Tafla wody uspokoiła się, gdy kobieta zaginęła w jej toni.
Plusk wody, gdy się wynurzyła. Ciemne sploty, tworzyły niezwykle skomplikowane szlaki na jej ramionach zmieniając swe położenie z każdym ruchem unoszących się piersi. Oddychała ciężko, jakby z ulgą. Uśmiechnęła się, czując jak ciepła woda rozluźnia napięte mięśnie.

Kartki papieru, przerzucane przez kobietę w zamyśleniu. Obserwowała ją z boku, śledząc każdy jej ruch. Gotowa na każde zawołanie, choćby najdrobniejszy ruch wskazujący, że ma coś zrobić. Lecz nie tylko. Druga część jej jaźni, uśpiona do tej pory budzi się nagle. Szelest, skrzypienie pióra, woń atramentu. Podpisany wyrok. Nazwisko zapadające w pamięć. Starta papierów. Imiona. Nazwy. Ulotne iskierki życia zamknięte w klatce liter. Niezauważona, zapamiętuje. Potem, w nocy, zapisze listę na pergaminie. Ukryje ją w szkatułce. Kilka dni później, lista znika, oddana w odpowiednie ręce. Ciemnowłosa się uśmiecha, obracając ku mnie głowę. Pytające spojrzenie, spostrzeżone przez zakurzone tomy. Nic. Przynieś. Zanieś. Sprawdź. Wykonaj. Robię to wszystko dla ciebie. Czemu nie rozumiesz?

Szczypanie na plecach oraz twarzy ustało, gdy usiadła na brzegu sadzawki. Mdły blask świecy okrasił jej ciało złotym odcieniem. Podciągnęła jedną z nóg pod brodę, opierając się na niej, drugą zaś pozostawiając w wodzie, do tej pory jej jaźń wypełniała pustka. Wszystko nagle wybuchło, wypełniając jej myśli skomplikowanym wzorem słów i gestów. Na usta wypełzł inny rodzaj uśmiechu, już nie przyjazny i ciepły, a przebiegły, ironiczny.

Gdzie, kiedy, jak? Skomplikowana sieć, niczym pajęczy splot. Gdy już raz w nią wpadniesz, nigdy się nie uwolnisz. Zapamiętaj. Unikaj. Jeśli już wpadłeś... Nie uciekaj, nie ma po co. Delikatny splot, twarz uśmiechająca się z nie dokończonego arrasu. Ciemna fala włosów, mroczna toń oczu. Palce przebiegające po niciach. Dłoń dzierżąca ostrze. Brzytwa rozdzierająca misterny splot. Zielone oczy, przyglądające się z niezrozumieniem, martwej twarzy. Nigdy nie zrozumiesz? Skrzywdzisz siebie, będąc na wolności. Skrzywdzisz innych. Zamykam cię w klatce. Pajęczej sieci. Subtelny dotyk, muśnięcie jedwabiu. Stal tnie twarz, włosy, rozrywa strukturę nici. Byłaś moim ideałem, wiesz?

Kobieta oblizuje wargi, zbierając z nich karmin krwi. Po policzkach spływają łzy wody, ona nie płaczę, nigdy nie miała na to sił. Mechaniczne ruchy, wyuczone maniery. Odchyliła głowę do tyłu, a jej perlisty śmiech ulgi uniósł się na powierzchni wody. Czuła ulgę, błędne koło w którym utknęła, znalazło swój koniec. Teraz los mógł unieść ją w dwie różne strony. Ku wygranej lub przegranej, zaś stawką było jej życie. Ponownie wróciła do pozycji, gdzie opierała się podbródkiem o kolano. Jednak dokonywanie wyborów było trudne, gdy miała przed sobą tylko ślepe uliczki. Locran i Alice. Dwa potwory w ludzkiej skórze. Hydra, która po odcięciu jednej z głów zaatakuje państwo. Lecz pozbawiona ich obu, zaleje posoką anarchii królestwo. Zostawione głowy, w końcu się zagryzą, dając jej więcej czasu na działanie.

Cicha kołysanka, śpiewana umarłemu nad grobem. Łzy żalu, łzy tęsknoty. Znasz te wybory. Znam je ja. Melodia grana przez złośliwy los. Ból którego nigdy się nie pozbędziesz. Musisz być zawsze lojalna rodowi. To nasze przeznaczenie. Lecz jeśli rodu nie będzie, to czyż nie będzie też sensu życia? Nowo narodzone dziecię, powite by umrzeć w zagubieniu. Musisz jej służyć. Musisz służyć jemu. Wybór jest prosty. Wybór jest trudny. Mają prawo karać. A karą jest ból. Lecz ty, bądź wierna niczym pies. Gotowa zagryźć własne bękarty za zdradę rodu. Nauczono cię bólem. Nauczono cię łaską. Nauczono cię nagrodą i karą. Bądź wdzięczna. Kochasz. Dwa potwory, szczerzące ku siebie kły. Jak to jest kochać potwora? Jak to jest, gdy ty sama jesteś potworem w ludzkiej skórze? Czcisz na co dzień bóstwo, co przelewa krew swych wiernych. Czyż nie tym jesteś? Zdrajcą ludu? Gdzie siekiery, gdy ruszam po królestwo. Będę szczera. Jestem bestią. Znikniesz, tak jak oni. Tylko twarze, rysujące się chłodem na szkle. Witraże wpatrzone we mnie. Muszę służyć. Bo taki mój los.

Zanurzyła się ponownie w wodę. Lecz tym razem powoli, z ulgą, wdzięcznością wręcz przyjmując ten ciepły dar. Mięśnie się rozluźniały, rany zasklepiały, ciało ogarniał swoisty spokój. Przymknęła oczy z rozkoszą. Tylko melodia chodząca jej po głowie przeszkadzała na ponowne odnalezienie pustki, sieć trzeba pleść ciągle. Udoskonalając ją. Lecz ona była tylko dwórką, nic nie znaczącym pionkiem na szachownicy. Zdawała sobie z tego sprawę, aż za nadto jej świadomość zmieniła ten fakt. Zwykły pionek, a jednak niezwykły. Dwórka służąca swej pani, posłaniec między dwiema głowami hydry. Jeśli to ma być koniec, jeśli to ma się skończyć śmiercią, to przynajmniej będzie umierać na własnych warunkach.
Zielone ślepia potwora ponownie rozgorzały w ciemności, a chłodny głos rozdarł ciemność. Delikatny podmuch zgasił ciepło jej osoby jak i światło świeczki.
-         Tralalala la la... To tylko gra.
 I ten radosny perlisty śmiech, znów przecinający jej jaźń... Nie.



___
Ot taki prezent na święta. Przerost treści nad formą. Za dużo weny w nocy. No nie ważne.
Wesołych świąt kociaki.~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz